Zarazy są w istocie sprawą zwyczajną,
ale z trudem się w nie wierzy, kiedy się na nas walą.
Na świecie było tyle dżum, co wojen.
Mimo to dżumy i wojny
zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych.*
Ledwie dwa tygodnie temu skończyłam lekturę „Dżumy” Alberta Camusa. Od dnia, w którym wyłowiłam ją z półek biblioteki domowej, fascynuje mnie opis tragedii Oranu. Zaczytywałam się “Dżumą” jako dziecko, by następnie przez całe dorosłe życie sięgać często do niej, urzeczona twórczością Camusa, który stał się jednym z moich autorytetów i ulubionych pisarzy.
W obliczu wydarzeń rozgrywających się najpierw w Wuhan, następnie we Włoszech, sięgnęłam powtórnie do „Dżumy”. Tym razem była to lektura wyjątkowa. Wczytywałam się uważnie w każde słowo, by odnaleźć na jej kartach nadzieję i wiarę, że przecież każda wojna i każda zaraza kiedyś mija…
Depesza oznajmiała: „Ogłoście stan dżumy. Zamknijcie miasto.”*
Od soboty w Polsce trwa stan epidemii. Skończył się bezpieczny i znany świat. Wszyscy powtarzają, że już nic nie będzie takie samo, jak przed wybuchem pandemii. To prawda. Oran zamknięto, ale całego świata nie da się otoczyć kordonem sanitarnym.
Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny.
I trzeba czuwać nad sobą nieustannie,
żeby w chwili roztargnienia
nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka.*
Czy ludzkość wyciągnie zatem z tej tragedii wnioski? Czy fakt, że przyroda w tak krótkim czasie powoli zaczęła wracać do normy zmieni coś w podejściu ludzi do natury? Czy wciąż nieprzytomnie będziemy ulegać kaprysom konsumpcjonizmu i bezmyślnie tracić zasoby ziemi? Czy będziemy potrafili zatrzymać się w oszalałym pędzie ku zagładzie i zajrzeć w głąb naszych umysłów i serc? Czy przestaniemy bezsensownie gapić się w monitory komputerów zamiast wyjść z domu i zauważyć wreszcie czysty błękit nieba? Czy nadal będziemy tracili absurdalnie czas na nic nie warte komentowanie mało wartościowych postów w social mediach?
Pytanie: co robić, by nie tracić czasu?
Odpowiedź: doświadczać go w całej jego rozciągłości.*
Od kilku lat staram się żyć zgodnie z filozofią zen. Uważnie wnikać w każdą chwilę codzienności i cenić teraźniejszość. Ale kilka dni temu uświadomiłam sobie, że dopiero teraz uczę się doświadczać czasu w całej jego rozciągłości. Zwyczajna czynność mycia okien czy umywalki stała się kontemplacją i niezwykłym testem na skupienie chaotycznych myśli i koncentrację umysłu. Przecierając do połysku świeżo wyczyszczone szyby nagle odkryłam, że to prozaiczne zajęcie ma także medytacyjną naturę.
Z jednej strony szyby świeże niebo wiosenne,
z drugiej słowo, które rozbrzmiewało jeszcze w pokoju: dżuma.*
Namiastką normalności stało się uważne i staranne pomalowanie paznokci na ciemny głęboki kolor w odcieniu burgunda i obietnica złożona sobie solennie, że od dziś już naprawdę zastosuję się do zaleceń zen: „Jak idziesz, to idź, jak jesz, to jedz.”
I nie będę sprawdzać poczty, gdy tylko usłyszę powiadomienie… Dam sobie przestrzeń na wolność od przymusu bycia stale obecną „pod telefonem” i komunikatorami.
(…) nikt nie będzie wolny, jak długo będą istniały zarazy.*
Zagłębiam się w swój lęk, który towarzyszy mi teraz każdego dnia. Starannie filtruję informacje na temat pandemii, jednak chwilami czuję w żołądku zimną masę kostek lodu, która ścina tkanki i oblepia ciało lepką pajęczyną strachu. Nagle nie mogę tak po prostu wsiąść w samochód i przejechać kilkuset kilometrów, by uściskać bliskich. Nie mogę wyjść normalnie do sklepu po zakupy ani pojechać tramwajem do miasta, żeby chwycić w obiektyw piękno szczecińskich ulic. Utraciłam wolność i chwilami buntuję się wewnętrznie.
To budzi bunt, ponieważ przekracza naszą miarę.
Ale może powinniśmy kochać to, czego nie umiemy pojąć.*
W głębi duszy wiem jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że tym razem nie dotyczy to tylko mojego życia, ale istnienia całej ludzkości. I ukoronowany wirus, ta drobinka nie będąca nawet żywym organizmem, wymusi na nas konieczność zmian, które będziemy musieli pokochać i pogodzić się z nimi, a które dotychczas skutecznie ignorowaliśmy lub odrzucali.
Lecz w świadomości pozostanie już na zawsze cząstka niepewności. Ku pamięci…
Wiedział bowiem (…), że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika,
że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony (…),
że czeka cierpliwie (…),
że nadejdzie być może dzień,
kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki
dżuma obudzi swe szczury i pośle je,
by umierały w szczęśliwym mieście.*
Katisha
*Albert Camus, “Dżuma”
Znakomity tekst, brawo! Muszę wrócić do “Dżumy”… U mnie za oknem dziś piękny świat, słońce i błękit nieba, śpiew ptaków – wiosna! A jednak… dziś nigdzie nie wyjdę. Swe nerwy wyciszam w domu. Lektura i kolejny odcinek “Przyjaciół”. Okno jednak pozostawię otwarte…
Dziękuję. Tekst “napisał się sam”. Emocje po lekturze “Dżumy” wciąż buzują…
A ja nadal mam problem z uważnością. Wiele rzeczy mi umyka z powodu kłębiących się we mnie myśli.
Dobry tekst, pozdrawiam 🙂
Aniu, u mnie to ciągły proces. Wciąż uczę się być uważną. I właśnie takie całkowite skupienie na jakiejś czynności uspokaja myśli i porządkuje chaos w głowie. Ściskam mocno!
Kasiu, głęboki i mądry tekst, którym powinniśmy się kierować w odczuwaniu każdej danej nam chwili. Kontemlowac je, medytować, zachwycać się.
Dziękuję za ten tekst 🥰Niestety na mojej półce nie posiadam Dżumy, a chętnie wróciła bym do tej lektury, która jakże jest teraz aktualna.
Miłego dnia Kasiu🥰
Dziękuję, Aniu. “Dżuma” jest tą jedną, jedyną książką, którą zabrałabym ze sobą na bezludną wyspę. Czytuję ją już tyle lat i podziwiam Camusa za ponadczasowość tej powieści. Zasłużenie otrzymał nagrodę Nobla. Żal, że odszedł zbyt wcześnie…
Pozdrawiam Cię serdecznie, Kochana!