Gdyby ktoś jeszcze kilka lat temu powiedział mi, że będę tęsknić za latem, uśmiechnęłabym się, pokiwawszy z politowaniem głową. Ja, zima, z nazwiskiem, które osobiście wybrałam sobie z powieści E.S. Gardnera.
Ukochane późnojesienne i zimowe krótkie dnie, długa szara godzina i ciągnąca się w nieskończoność pora wieczorowa. Szarość, mrok, ciemność…
Atramentowy mrok wieczorów zimowych stawał się dla mnie porą magii i wytchnienia.
Uciekałam od słońca i jego oślepiającego blasku.
Nie myślałam wtedy, że powiedzenie „światło to życie” kryje w sobie tyle prawdy!
Po raz pierwszy doświadczyłam braku światła dwa lata temu.
Wychodziłam z domu, gdy księżyc w pełnej krasie królował jeszcze na niebie.
Wychodziłam z pracy, gdy szara godzina zaczynała powoli przeradzać się w mrok, a po dotarciu do domu panowała już całkowita ciemność.
W pracy sztuczne oświetlenie, cały dzień ekran monitora przed oczami i praktycznie brak dopływu naturalnego światła sprawiły (biurko tyłem do okna, za oknem tzw. „studnia”, do której przedostawało się niewiele promieni słonecznych), że po niespełna dwóch miesiącach w takim trybie funkcjonowania, mój organizm zaczął domagać się słońca.
Skorzystanie z najmniejszej dawki naturalnego dziennego światła stawało się najważniejszym celem każdego dnia.
Liczyłam niecierpliwie dni do wiosny i sprawdzałam, o ile minut każdy kolejny z nich jest dłuższy od najkrótszego.
Kiedy nastał styczeń, a później luty i dnie stały się już wyraźnie dłuższe, moje samopoczucie zdecydowanie uległo poprawie.
Dziś, gdy za oknem grudniowa szara godzina wcześnie zasnuwa szyby ciemnością, tęsknię za długimi letnimi wieczorami i jasnym ciepłym słońcem, gdy o godzinie dwudziestej pierwszej jest jeszcze widno i po upalnym dniu można wyjść na wieczorny spacer, delektując się pejzażem nieba i chłonąc rozgrzany zapach ziemi podczas przechadzki pod koronami platanów.
Tęsknię za wschodami słońca, które latem wcześnie zaczynają rysować na nieboskłonie kontury dnia i za ptasimi koncertami bladym świtem.
Tęsknię za późnymi zachodami słońca, gdy każdy z nich jest jedynym i niepowtarzalnym spektaklem, który mogę zamykać w oku aparatu.
Pilno mi do wędrówek wśród łąk i kołyszących się leniwie traw, do przechadzek miedzami pośród pól i ciężkich od ziarna złotych kłosów.
Odkryłam, że moja miłość do zimy skończyła się, kiedy pożegnałam depresję.
Minorowy, ciężki nastrój bezsłonecznych dni idealnie współgrał ze smutkiem, w który obleczona była moja psyche, a chłód mistrzowsko mroził emocje, by tkwiły w wiecznej zmarzlinie.
Już Wililam Styron w „Ciemności widomej”, znakomitym i poruszającym eseju o depresji, pisał: „Aura depresji nie podlega żadnym modulacjom, dominuje w niej mrok, światło traci swój blask.”
Gdy odcięłam ostatnie powrozy, łączące mnie z chorobą, światło wróciło do mojego życia, a z nim chęć do ciepła i jasności.
Lodowiec depresji rozpuścił się, uwalniając emocje.
Wiem jednak, że cykl natury jest niezmienny i wciąż po lecie musi nastąpić jesień, a później i zima, by mogło znów nadejść kolejne lato.
Dlatego w krótkie zimowe dnie łapię każdy promyk słońca, cieszę się aromatem pierników i ciepłem miękkiego koca.
A wieczorny spacer po oświetlonych blaskiem lamp Jasnych Błoniach z gorącą czekoladą w ręku i głęboką toń granatu nieba docenić mogę tylko w zimowy grudniowy wieczór.
Katisha
Od zawsze wolałam i wolę wiosnę i lato właśnie z powodu światła.
Śnieg go nie zastąpi. Wiem, że zakryje drogi, którymi zwykle chodzę na spacer.
Drogi z mniejszą liczbą ludzi. To ważne, gdy ma się psa nieakceptującego innych ludzi
i większość innych psów. Dlatego śnieg mnie raczej martwi, nie cieszy. Poza tym sama wolę te drogi niż tamte z tłumem innych.
Też lubię ścieżki, na których jest jak najmniej innych osób i na szczęście tutaj takich jest sporo. Cóż, czekamy zatem na wiosnę!
Krótkie dni i brak słońca jakoś jestem w stanie przetrwać, ale tęsknię za śniegiem. Ze śniegiem, białym, puszystym,… za zimą taką jaką pamiętam z dzieciństwa. Ciekawe jest Tspostrzeżenie o związku depresji z lubieniem bądź nielubieniem zimy.
Ja też tęsknię za śniegiem, bo tu, w Szczecinie, notorycznie go brakuje, a taka prawdziwa mroźna i śnieżna zima to już przeszłość. A co do depresji i jej związku z zimą, uświadomiłam to sobie, pisząc ten tekst. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam.
W każdej porze roku każdy znajdzie coś dla siebie. Prędzej, czy później, mniej lub bardziej płynnie i naturalnie, z wiekiem i/lub z życiowym bagażem doświadczeń. Wszystko się zmienia – i to chyba jedyna stała wartość we Wszechświecie. Kurde… tylko nie przejdź na stronę Canoniarzy! ;-))
Właściwie to może i dobrze, że wszystko jest zmienne. Nie grozi nam przynajmniej stagnacja. Co do Nikona, nie zamierzam go porzucać😉