Perspektywa za szybami moich okiem zmieniła nagle kolory.
Włoski orzech wplata w zieloną koronę pomalowane złotymi refleksami żółte pasemka i otrząsa się przed nadejściem zimy z wiszących na gałęziach nibypestkowców.
Monolit horyzontu w odcieniach szmaragdu traci swą jednolitość.
To przez słońce, które, bawiąc się paletą, codziennie niedbałym ruchem strąca z pędzla krople ochry, starego złota i sjeny palonej. Barwy jesieni, spływając po liściach, powoli i nieubłaganie eliminują z nich zieleń.
Zamyślam się nad najbliższą przyszłością, choć zen uczy mnie życia w tu i teraz.
Jaka czeka mnie perspektywa w tym kraju, w tym mieście, w tym miejscu, w którym jestem?
Starając się omijać drażliwe tematy, nie mogę jednak całkowicie wylogować się z życia. Zmusza mnie do tego codzienność i jej przyziemne problemy.
Wyjmuję ze skrzynki urzędowe listy, informujące o kolejnych podwyżkach opłat.
Z niepokojem myślę, o jaką kwotę zostaną podwyższone raty kredytów, które spłacamy. Dzięki jednemu mamy mieszkanie, drugi przedłużył Wedze życie o dwa lata.
Szarość i troska zwykłego życia, oddalonego od duchowości o setki lat świetlnych…
Chwilami gubię się w swoim mikrokosmosie, wątpiąc w celowość moich praktyk duchowych, które pozwalają mi poczuć ulgę, ale po otwarciu oczu na realizm wokół mnie, spokój i zen ulatniają się, pozostawiając poczucie niepewności i napięcia.
Na nitkę życia nizam więc koraliki codzienności, drobne okruchy normalności, dające mi poczucie zakotwiczenia i stabilności.
Oddycham głęboko.
Przypominam sobie o byciu uważną.
Podejmuję walkę z coraz dłuższymi atakami migreny, pojawiającymi się regularnie raz w miesiącu.
Rozkładam na podłodze matę do akupresury. Zielony kolor lnu koi nerwy. Złote wypustki w kształcie spiralnie skręconych kwiatów lotosu wbijają się w ciało, które czeka na ulgę w bólu.
Co trzy godziny wyprowadzam małą Tessę na spacer.
Parzę w szklanym dzbanku jesienną herbatę z pomarańczą, cynamonem i goździkami.
Karmię psa, odmierzając trzy razy dziennie porcję jedzenia, dodając suplement na zdrowe stawy i patrząc, jak maluszek ochoczo zjada całą miseczkę karmy.
Podgryzam solony słonecznik, zatapiając się w lekturze kolejnych książek.
Wczesnym rankiem, gdy za oknem jest jeszcze ciemno, otwieram szeroko okno i wpuszczam do mieszkania mocno chłodne powietrze, parzę kawę, włączam opiekacz do grzanek.
Codzienność…
Wieczorami siadam po turecku na kanapie, oglądając “Świętego” z Rogerem Moorem.
W ciągu dnia sięgam pamięcią wstecz, słuchając piosenek z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Staram się wyrażać za wszystko wdzięczność, porównując swe realia z sytuacją ludzi, marznących w lesie, uwięzionych w okrutnej kapsule, między granicami dwóch światów, odmawiających im humanitarnego wsparcia.
Ale odrobinę smuci mnie perspektywa nadchodzących zimnych, krótkich dni i czuję żal myśląc o tym, że duży trawnik obok bloku, w którym mieszkam, został wydzierżawiony pod budowę obiektu handlowego. Ostatni spory bastion wolnej zielonej przestrzeni z przepięknym włoskim orzechem zniknie.
Minorowa perspektywa…
Osładza mi dnie obecność młodziutkiego psiaka, z zapałem piszącego swój pamiętniczek, psiaka, którego ciekawość świata jest nieograniczona i któremu cierpliwie objaśniam wszystko, co dla niego nowe i niezrozumiałe.
Rozjaśniają ponure perspektywy pierniki, oblane czekoladą, podjadane do porannej kawy lub popołudniowej herbaty i leśne czyste powietrze, którym oddycham głęboko podczas codziennych spacerów.
I czepiam się z nadzieją słów piosenki zespołu Tilt, że “jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”*.
Kiedyś…
Katisha
*Autorem słów oraz muzyki ballady “Jeszcze będzie przepięknie” jest Tomasz Lipiński, lider zespołu Tilt.
Jak to dobrze, że Tessa jest z Wami!
Bardzo ją kochamy, choć Wega jest nadal obecna w naszej codzienności…
Jeszcze będzie…
Tylko kiedy? Jak długo mamy czekać na normalność, która nie może przebić się przez kotary absurdu…
Patrząc na to, co się dzieje, boję się coraz bardziej, że czekać będziemy bardzo długo…
Dobrze, że znajdujesz w swoim życiu piękne chwile. To już coś. Reszta przyjdzie 🙂
Dziękuję, Aniu. Uściski!